michal-sobota's avatar

michal-sobota

Michał
46 Watchers303 Deviations
19.3K
Pageviews

Lol Patreon

1 min read
Wbija tu ktoś jeszcze?

Jak wbija to pragnę poinformować, że mimo iż nie zamieszczam już tutaj niczego to tworzyć nie przestałem :D

Założyłem patreona, pragnę waszych piniędzy. Jeśli ktoś to czyta to plis, ślijta ten link gdzie się da, zwłaszcza jeżeli macie zagramanicznych znajomych - www.patreon.com/MichalSobota A jeśli chcecie popatrzeć tylko co tam teraz bazgram to zamieszczam też tutaj - justmyartbook.tumblr.com 

Z góry dzięki!
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In

Comissioooons!

2 min read

Yay, jak dawno nic tu nie pisałem! Po tym jakże bogatym wstępie czas przejść do rzeczy.

Biednym ja ostatnio oj biedny. Następny, konkretny zastrzyk gotówki będzie dopiero z końcem listopada, a na dodatek na skutek okoliczności róznych różnistych zmuszony będę zostawić swojej kochanej uczelni pokaźny haracz. A tymczasem student jest tylko studentem i musi mieć też kasę na prostytutki i alkohol... znaczy jedzenie, picie, bilety and other stuff.

W związku z tym postanowiłem spróbować swoich sił w comissions. Nie zamierzam traktować tego jako poważnego źródła utrzymania, no bo come on, wiem doskonale, że nie jest ze mnie żaden master of disaster rysowania, ani w ogóleżadna osobowość Deviantarta z miliardem znajomych, ale jeśli tylko ktoś byłby chętny na małego bazgroła w zakresie moich możliwości to zawsze będzie to dla mnie parę groszy żeby mieć coś za co przekąsić, czy dojechać do domu.

Generalnie jak to sobie wyobrażam:

Cena - Każdy rysunek, tak każdy - 10 zł. Do łapy, na konto, na paypala. Tak tanio nie ma nawet w Biedronce. Cheap, taniocha, cebulactwo, chybamniepopierdoliłołojezujaktanio. 

Co rysuję - człowieku przelej mi pieniądze to dostaniesz choćby gejowskie porno ze sraniem na klatę. Jestem jak płatny morderca,  nie pytam się co lubisz, czego nie lubisz, jakie są twoje motywy, po prostu wykonuję swoją robotę. Mogę co najwżej podpowiedzieć w czym czuję się najlepiej: 

- jakaś taka pseudomanga/kij wie co to, płynnie przechodząca w ogólno cartoonowe ludki, 

- roboty, mechy, androidy i sci fi, stworki, 

- potworki and creepy stuff

Przykłady rysowane na dzisiejszym wykładzie na zasadzie "muszę zabić czas":  

Przykład gdy mi się bardziej chce i mam więcej czasu i komfortu: 

Damned tree by michal-sobota

Czas - Nie ukrywam, że teraz sporo czasu zajmie mi nauka, ale po umówieniu się każdą pracę postaram się skończyć jak najszybciej w ramach swoich możliwości i obiecuję, że nic nie będzie przekładane po kilka razy.

Well. to by bylo na tyle. Jeśli tylko ktokolwiek byłby chętny to proszę o kontakt przez notkę.

Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In

messinmyhead

1 min read
Dziubaski! Blogasssska założyłem :*

messinmyhead.wordpress.com/

Liczę na dużo komci :* :* :*

A już tak serio - tematyka generalnie rozmaita tak jak moje teksty tutaj. Na razie zawędruje tam kilka odsłon Krainy Zgryźliwego Tetryka, później przyjdzie czas na nowe teksty, które robić się będą póki co nieregularnie.

Tagować, lajkować, czy co wy tam robicie na tych waszych szatańskich kompjutrach.
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
Dzisiaj pobawimy się w porównania.

The Old vs. New - Scooby Doo Where Are You VS. Scooby Doo Mystery Incorporated.


Akutalnie żyjemy w czasach odświeżania starych filmowych hitów. Reboot goni reboot i rimejkiem pogania. Ostatni obraz o Conanie, tym razem bez udziału Arnolda jest tylko wierzchołkiem góry lodowej. "Fright Night", "Captain America", "A-team", parę lat temu "Omen". Sporo tego, a ponoć za stare zrobiły się także "Ucieczka z Nowego Jorku", "Jak ugryźć 10 milionów", a "Ptaki" Hichtcocka mają w przyszłości podziobać Willa Smitha. Tego samego losu nie uniknęli także liczni kreskówkowi towarzysze naszego dzieciństwa. Czasem jest to powód do złapania się za głowę, jak chociażby w przypadku Misia Yogi, zdecydowanie mało przekonującego w superhiperwypasionej, glebowdepczej, kopozadniej grafice 3D, czy Smurfów popierdzielających po Manhatannie. Czekam na problemy Muminków związane z trudnym życiem na Bronxie. Wy też to widzicie? Tatuś Muminka fiksujacy po cracku razem z Paszczakiem, który ostatecznie zdradza swój gang i pod koniec dostaje kulkę od Ryjka. Ale wszystko i tak się dobrze kończy bo Muminek i Panna Migotka wyrywają się ostatecznie z getta i żyją długo i szczęśliwie w Beverly Hills.

A przecież można prościej i lepiej. Wrócić do korzeni, dodać trochę od siebie, usunąć stare błędy... i niestety nie uniknąć nowych. No właśnie, przejdźmy może do meritum, bowiem tytuł już zapewne niektórych zdezorientował.


Sprobuj przenieść się drogi czytelniku do magicznych lat twojego dzieciństwa i odpowiedzieć sobie na pytanie - jaka była twoja ulubiona kreskówka i czemu akurat "Batman TAS"? No właśnie, każdy może podać bez wahania przynajmniej kilka tytułów. A teraz pomyślcie drogie dzieci, ile razy oglądaliście coś... bo po prostu nie mieliście nic lepszego do roboty, nudziło się wam, po prostu oglądaliście coś dla samego ogladania, zdając sobie czasami sprawę z raczej niskiego poziomu show, oraz tego, że po prostu na innych kanałach panowała wtedy jeszcze większa posucha? Widzę zdumienie i jednocześnie zrozumienie na waszych twarzach, tak, każdy kiedyś oglądał coś takiego. Śmiało kto pierwszy poda przykład? Hm? Może ty tam, w trzecim rzędzie?

-"Kapitan Planeta"?
-Brawo, sztandarowy przykład show tak dennego, tak nahalnego w swojej formie, że po prostu musiało zaskarbić sobie jakieś grono widzów. Ktoś jeszcze?
-"Hey Arnold"?
-To było to o przygodach chłopca z głową jak piłka futbolowa z czego każdy zapamiętal tyle, że bohater miał głowę jak piłka futbolowa? Tak, kolejny dobry przykład.
-Pamiętam, że było jeszcze coś takiego o grupie kolesi jeżdżących na nartach... i o tym był cały serial... nie pamiętam tytułu.
-To akurat najlepiej świadczy o wspomnianym.
-"Inspector Gadget"?
-Przykro mi, ale właśnie zostajesz poproszony o opuszczenie sali za przypomnienie mi czegoś, czego naprawdę szczerze nienawidziłem przez całe dzieciństwo. Nie miej mi tego za złe, to po prostu bolesne.
-Ej, ale!...
-Ochrona, wyprowadzić go, byle brutalnie! No dobrze dzieci, a czemu nikt nie wspomniał o, uwaga werble, "Scooby Doo"? AłA! Za co ten zgniły pomidor?
-Scooby był fajny!
-Lubiłem Scoobiego!
-To kreskówka mojego życia!
-Szargasz świętość!
-Masturbowałem się myśląc o Daphne!
-A ja myśląc o Scoobym!
-Spokój, ludzie i zoofile! Proszę o spokój! I wysłuchanie...

Tak, oglądałem "Scooby Doo Where Are You", jako dziecko przyklejone do szklanego ekranu, łykające wszystko co mu na nim podadzą. Więcej, zaliczyłem właściwie wszystkie późniejsze kontynuuacje i wariacje poczynając od pierwszych serii z udziałem Scrappiego, poprzez "13 Demonów...", liczne starsze pełnometrażówki, kończąc wreszcie na takich abominacjach jak "Szczeniak zwany Scooby Doo". Darowałem sobie filmy aktorskie, wystarczało mi zobaczyć trailer jedynki żeby pół dnia spędzić z głową w wiadrze. Zwyczajnie nie trawię filmów w których najlepszym aktorem jest pies, na dodatek animowany komputerowo. Ale poza tym tak, przyznaję, sporą część mojego dzieciństwa spędziłem w towarzystwie piątki melepetów rozwiązujących pseudo zagadki kryminalne.

Ale... ale jak mawiają Anglosasi, who fucking cares? Do dzisiaj nie jestem w stanie zrozmieć, co mną w zasadzie kierowało gdy marnowałem te kilkadziesiąt minut dziennie na oglądanie tej nudnej, schematycznej, irytującej popeliny. Więcej, nawet w tamtym okresie, okresie w którym byłem jeszcze nieukształtowany jak świeża paczka plasteliny i miałem gust na poziomie punktu widzenia mrówki, już wtedy, w sumie gapiłem się na to bez większego zainteresowania. Tak, wiem, że ten serial przez lata zaskarbił sobie miliony fanów na całym świecie, ale pomimo tego zawsze osobiście będę uważał go za króla spośród tych własnie show, które oglądaliśmy, bo... bo na Fox Kids mógł aktualnie lecieć "Inspector Gadget".

Stąd pomyślałem sobie kiedyś "Nigdy więcej! Nigdy więcej nie zawieszę na tym oka! Jestem już dużym chłopcem i nie muszę przyjmować z uśmiechem wszystkiego co mi podadzą na telewizyjnej tacy!" Dzieki temu nastawieniu ominęły mnie nowsze pełnometrażówki, oraz "What's new Scooby Doo?" I wtedy...

To było jak grom z jasnego nieba. Opening "Scooby Doo: Mystery Incorporated", świeżutkiej serii ledwie z przed roku, nie mógł mi wylecieć z głowy. To był szok, to...to... to ma prawo być... interesujące? Coś powązanego z głupkowatym psem i jego kompanią ma szansę być interesujące, nie do wiary! Nie, nie ochłoń, ochłoń, stary, weź zimny prysznic, zażyj proszki, pobaw się kucykami Pony. Nie czarujmy się, to "Scooby Doo"! Ta seria jest jak elektorat PiS-u, nie ma prawa się zmienić! Co ty myślisz, że nagle, minimalnie chociaż pogłębią relacje między postaciami? Dodadzą jakiś wątek przewodni, sposępnią nieco klimat? I co, może jeszcze wierzysz, że bohaterowie staną się bardziej podejrzliwi? Albo liczysz na otwarte, pesymistyczne w wydźwięku zakończenie? Bueheheh!

*parę odcinkow później*

-...O kurczę...hmmm...  

I właśnie stąd wziął się pomysł na wykorzystanie ideii bezczelnie zaiwanionej od popularnego Nostalgia Critica, Old VS. New, wielki pojedynek starej i popularnej wersji z jej młodszym bratem. Jest to próba odpowiedzi na pytanie, czy wreszcie warto jest zawiesić oko na Scooby Dooby Doooooo!? Ekhm, przepraszam...


Na pierwszy ogień idzie fabuła:


Nie wiem, czy jest jakikolwiek sens przybliżać komukolwiek fabułę Scoobiego, ale załóżmy, tak dla spełnienia obowiązku recenzenta, że jednak gdzieś tam jest jakaś osoba, która szczenięce lata spędziła pod kamieniem grając w karty ze stonogami. Specjalnie dla takich wyjaśniam iż fabuła SC WAY koncentrowała się na przygodach czwórki nastolatków; perfekcyjnie prefekcyjnego, wyglądającego jak pedał, lub marynarz, lub po prostu pedalski marynarz Freda, mdłej jak szpitalna zupka Daphne, inteligentnej brzyduli Velmy i Kudłatego, którego życiową pasją było wpierniczanie psiego żarcia razem z tytułowym gadającym dogiem niemieckim. Owa koślawa paczka zamiast sprzedać gadającego kundla do cyrku i za zarobione pieniądze urządzić dziką imprezę kończącą się przymocowaniem kogoś taśmą klejącą do sufitowego wentylatora, porusza się po całym świecie hipisowskim furgonikiem co rusz lądując cholera wie dlaczego zawsze w nocy na jakimś ponurym zadupiu. Tam zawsze spotykają kilka przerażonych postaci, wśród nich jednego "obviously the villain", którzy sprzedają im info jakoby po danej miejscówce grasuje straszliwy potwór. Ponieważ wzywanie policji to w takim wypadku kiepski pomysł bohaterowie postanawiają zająć się tą sprawą na własną rękę. Fred, Daphne i Velma zbierają poszlaki, Kudłaty i Scooby na przemian się wydurniają i zwiewają przed straszydłem. Potem wszyscy zwiewają przed straszydłem, na podstawie poszlak dochodzą do wniosku, że to wszystko to jeden wielki bullshit, zastawiają pułapkę na potwora, którym w dziewięćdziesięciu procentach przypadków okazuje się "obviously the villain". Koniec.

I tak w kółko. Człowiek podpiera brodę dłonią, przełącza na inny kanał... A tam "Inspector Gadget". Poważnie, to było nudne! Nudne jak najbardziej śmierdzące flaki w najbardziej zjełczałym oleju. Ja oczywiście rozumiem, że targetem były tu głównie dzieci, które łykną wszystko, ale na Trygława i Swaroga, już w tamtych czasach powstawały show, które nie raziły tak powtarzalnością i nieciekawymi bohaterami. Nawet w przypadku ojca i matki Scoobiego, Hanny Barbery, która przecież nic takiego wyjątkowego nigdy nie stworzyła. Żeby to chociaż straszne było, ale nie! Głównie było głupkowate. Przykro mi, fanboje mogą mnie opluwać, ale ja po prostu nie mogę zrozumieć, czemu ten serial stał się tak popularny. Nawet humor był tam przeciętny. Tymczasem na Film Webie ktoś palnął, że "w przeciwieństwie do dzisiejszych bajek Scooby uczył o lojalnosci, przyjaźni, miłości"... że co? Gdzie? Jak? A może ja jestem po prostu głupi i całe dzieciństwo oglądałem co innego? Żyłem w innym świecie? Murzyn w skórzanym płaszczu podał mi czerwoną pigułkę i ktoś odczepił ode mnie rurki z truskawkowym kisielem?

Reasumując "SC WAY" było pieprzonym avatarem bogini Nudy. I nikt i nic nie przekona mnie, że jest inaczej.

***

To zadziwiające, ale po 11, czy ile ich tam właściwie było seriach ktoś wpadł, że Scooby'iemu przydałoby się choć szczypta nowości. Nie jest to całkowite okręcenie kota ogonem jak to było w przypadku "Kudłaty i Scooby na tropie". To powrót do korzeni. W zamierzeniu twórców zapewne w lepszym stylu. Czy aby na pewno?

Fabuła Scooby Doo: Mystery incorporated koncentruje się tym razem na jedym miejscu, rodzinnym mieście bohaterów, Crystal Cove, robiącym za takie ichnie Amityville. Reklamowane jest jako centrum wszelkiem maści zjawisk paranormalnych. Mieszkańcom wcale to jednak nie przeszkadza, wręcz przeciwnie, każdy chce na tym zbić kasiorę. Problem  stanowi jednak czwórka wścibskich gówniarzy i ich pies, tym razem, patrzących na każdą zagadkę od początku z nieco bardziej sceptycznego punktu widzenia, aczkolwiek dalej, z zachowaniem dawnej, początkowej atmosfery grozy. Wow, faktycznie, po rozwiązaniu pizdyliarda podobnych spraw można nabrać odrobiny dystansu. W całej serii roi się od nawiązań do oryginału.

Bohaterowie są niemal w 99% identyczni, także pod względem fizycznym. Wprowadzono jednak delikatne zmiany, niekiedy na plus, niekiedy na minus. I tak chociażby Fred dalej popełnia najgorszy odzieżowy grzech jaki może popełnić mężczyzna, czyli zakładanie apaszki do swetra. Nie jest jednak tak nieomylny, wspaniały, zawsze zdecydowany, męski, inteligentny, przewidujący, świetnie zarządzający grupą i w ogóle naj naj na świecie. Koncentruje się przede wszystkim na konstruowaiu pułapek, wyglądających jak efekt współdziałania Gadget z "Brygady RR" z kojotem Wilusiem. Zdarza mu się walnąć wybitnie kretyński tekst, wybitnie nieodpowiedzialną i pokręconą akcję (vide kradzież "trupa" z ambulansu w pierwszym odcnku). Przez więkoszość czasu zachowuje się jak skończony idiota. To wszystko składa się na to, że nie zauważa jak bardzo jest nim zainteresowana Daphne. Dodatkowo musi się borykać z ojcem, burmistrzem pragnącym żeby syn przestał się uganiać za przebierańcami tylko zainteresowal się polityką.

Tak jest, okazuje się, że nasza szajka nie spadła z nieba jak Jaś Fasola. Oni mają rodziny! I nazwiska, wow! Daphne dalej robi czesto za dumbass in distress, ale stała się o wiele bardziej inteligentna, ciekawa i zaangażowana w każdą sprawę. Pochodzi z nadzianej rodziny. Jej starzy, zrobieni na typowych, wyprasowanych razem z ubraniami snobów pragną tylko żeby zaczyła myśleć o robieniu kariery tak jej cztery siostry i dała sobie siana z problematycznymi znajomymi. Podobnie zachowują się rodzice Norville'a sądząc, że przyjaciele mają na syna stanowczo zły wpływ. Kim jest Norville? To imię Kudłatego... tak, mój świat też już nigdy nie będzie taki sam, podobnie jak wtedy gdy znalazłem literkę "c" w logo Carrefoura. A sam Kudłaty? Dalej jest pierdołą przyjaźniącym się z psem, żarłokiem i trzęsidupą.

Zdecydowanie najlepiej wypada tym razem Velma. Zrobiła się lekko cyniczna i bezczelna, jej komentarze stanowią niekiedy najjaśniejszy punkt programu jeśli chodzi o jakość prezentowanego humoru. Drażnią ją rodzice próbujący zbić kasę na nawiedzających Crystal Cove osobliwościach. W sumie nie dziwię się. Też bym nie ufał swojej matce gdyby nosiła na szyi symbol Iluminatów -> popculturepastor.com/sites/def… Dodatkowo jest porządnie zabujana w Nor... tfu, Kudłatym. Ba, żeby tylko zabujana. Sprawia wrażenie jakby chciała go przelecieć jak dzika locha w każdej możliwej sytuacji. You know, it's for kids :) Kudłaty zaś czuje się rozdarty między możliwością rozprawiczenia się a przyjaźnią z zazdrosnym o dziewczynę psem... skomplikowane, tak... prawie jak relacje Gregory'ego House'a z Lisą Cuddy.

Sam Scooby w zasadzie nic się nie zmienił, co najwyżej wydaje się, że jego wypowiedzi stały się jakby bardziej rozbudowane. I znacznie częściej zdaża mu się wysmażyć jakąś konkretna akcję (vide chociażby odcinek 9)

No dobrze niby z bohaterami jest ciut lepiej. Dalej czasem drażnią, ale są jakby bardziej ludzcy, mają swoje problemy, przeżywają pierwsze zauroczenia, standard, ale wypada na ogół pozytywnie. A reszta? Cóż, nie ma co spodziewać się zbyt dużego przełomu. To dalej w końcu Scooby. Ponownie mamy w każdym odcinku tajemnicę, śledztwo, gonitwy i demaskowanie przebierańca. Jednak... o ile stare show było znacznie bardziej głupkowate niż straszne to SC: MI, jakkolwiek również zachowało w jakimś stopniu dawny "goofy tone", ale zarazem o wiele lepiej daje sobie radę właśnie ze straszeniem. Ok, nie jest to oczywiście coś od czego włosy jeżą się na głowie i nie tylko, jednak wystarczy choćby pojrzeć na design potworów, żeby dostrzec, że ktoś tu jednak bardziej postarał. Niektóre monstra są naprawdę fajnie zaprojektowane, ba niekiedy adwersaże wywołują niepokój nawet bez swojego przebrania (vide wyjątkowo creepy zezowata mamuśka i jej synalek z drugiego odcinka). Także obowiązkowe clue programu, pogoń to inna bajka. To już częstokroć nie zrzyna z Bennego Hilla, tym razem autentycznie odnieść można wrażenie rzeczywistego zagrożenia, wreszcie czuje się, że oprawca chce dorwać gówniarzy i przerobić na kebab. Składa się na to kilka składowych m.in. muzyka
(niektóre z pośród przygrywających motywów autentycznie przywodzą na myśl sountrack rasowego filmu grozy!), a także dynamika, gra świateł i cieni. Wreszcie wygląda to porządnie, wreszcie patrzy się na to z zainteresowaniem, wreszcie coś się dzieje i chwała twórcom za to! Jeden z odcinków to z resztą wybitnie udane, na wpół dosłowne na wpół parodystyczne nawiązanie do prozy Lovecrafta!

Nowością jest też wątek przewodni w postaci tajemnicy z przeszłości związanej z zaginięciem pewnejgrupy osób, oraz podsyłane przyjaciołom wiadomości i wskazówek od tajemniczego Pana E. (po angielsku brzmi bardziej "tajemniczo" Mr. E hihi, sucharek lingwistyczny). Ów jegomość wydaje się być powiązany ze wspomnianą zagadką, a finał wszystkiego jest... well, nie spoilerując nadmienię tylko, że na pewno nie jest to coś czego bym się spodziewał po show ze Scoobym. Tak samo jak i tego, że nie będę mogł się doczekać kolejnej serii. To niesamowite, ale muszę z czystym sumieniem przyznac, że Scooby zaczął wciągąć! Owszem dalej wali swoim kultowym schematem, ale poszczególne odcinki są zwyczajnie fajne! Na tyle, że zarzut o powtarzalność zwyczajnie odchodzi w niepamięć. Nie ważne, że wiem jak skończy się kolejna sprawa, chcę zobaczyć nowego cool looking monstera i jaki numer mu tym razem wywiną. I o to chodzi!  

Chyba nie zdziwi nikogo fakt, że również w przypadku grafiki oddaję palmę pierwszeństwa SC: MI. Trudno oczekiwać, żeby show z przed kilkudziesięciu lat dotrzymywało kroku bez zadyszki młodszemu bratu. O tak, Mystery Incorporated wygląda świetnie. Design postaci nie drażni (może jedynie śmieszy mnie kwadratowa szczena Freda), wręcz zalicza się na plus, zwłaszcza w przypadku Velmy, która wreszcie nie wygląda jak stereotyp szpetnej lesbijki, tylko jak coś, potecjalnie w animowanych standardach "fuckable". I jakkolwiek nie jest to oczywiscie wina SC WAY, że jest archaiczne i wygląda archaicznie, to jednak gdy mam do wyboru oglądać coś reprezentuje sobą dynamikę, soczyste barwy, świetne tła, spoko soundrack oraz coś co reprezentuje sobą... właściwie nic, to sorry Winnetou, wybieram to pierwsze.

Jedno tylko muszę oddać SC WAY, deklasuje on następcę w kwestii openingu. Moge psioczyć na poziom samego show, ale słynne "Scooooby Dooby Doooo!" nigdy nie mogło mi wylecieć z głowy gdy raz już w niej zamieszkało. W przypadku Mystery Incorporated mamy jedynie króciutką melodyjkę inspirowana lekko X Files i okraszoną mało ciekawymi scenkami. Well, point for old one...

Punkt, który ostatecznie nie przesądza jednak o wyniku starcia. SC MI deklasuje pierwowzór prawie we wszystkim. To bardzo, bardzo fajna animowana seria. Ma swoje wady, czasami jest równie głupawy jak poprzednicy, ale w ogólnym rozrachunku nie zawodzi. Zdaję sobie sprawę, że nie każdy potrafi przełknąć starych bohaterów w nowym wydaniu, sam mam z reguły alergię na coś takiego. ale tym razem jednak naprawdę warto dać remake'owi szansę. Mystery Incorporated zwycięzcą!

I'm Nostalgia Critic, I remember so... Ups, sorry Doug, chociaż i tak nigdy się o tym nie dowiesz :c)
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
5 ludzkich zachowań, które mnie lekko irytują.


Niekoniecznie bardzo, bo ja na ogół jestem spokojny człowiek i jak ktoś mnie wkurzy gotów jestem co najwyżej strzelić mu w stopę. A mogłbym zabić, no nie?


I. To jest pedalskie!


Ktoś kiedyś powiedział, że gdyby zabrać Polakom słowa Żyd, chuj, pedał i komunista (tudzież wariacje na temat komunisty) to nie mieliby kogo jak obrazić. Skupmy się na pedale, pedalstwie, pedałowaniu.

Już dawno temu zauważyłem, że ludzie kochają oceniać orientację seksualną wszystkiego na około. Tak wszystkiego, nie wszystkich. Pal licho ocenianie osób. Łapię się za to za głowę gdy słyszę, jakie zachowanie jest, a jakie nie jest pedalskie. Co wolno, a czego nie wolno robic, oglądać, słuchać, czytać, czy też czym się w ogóle interesować, żeby ktoś nie pomyślał, że wolimy dotknąć samczego bicepsu, zamiast kobiecego cycka.

Pijesz Redds'a, czy Gingera? Przecież to pedalskie piwa! Jak możesz? Jak możesz oglądać pedalskie kucyki Pony? Śmiesz interesować się modą? Ty pedalski pedale! I w ogóle co to za pedalskie ciuchy nosisz? I ta twoja pedalska muzyka w odtwarzaczu, a kysz!

Łapiecie o co chodzi?

Nie wiem jak bardzo trzeba byc zakompleksionym, żeby próbować komuś dogryźć dokonujac oceny jego orientacji. Więcej, jak trzeba byc zakompleksionym, żeby czyjąkolwiek orientację traktować w pogardliwy sposób. Dla mnie to domena ludzi naprawdę małych, ludzi obdarzonych umiejętnościami kostruowania argumentów na poziomie robaczka świętojańskiego. A swoją drogą to gej nie może być męski? Bo dla mnie np. prawdziwe męstwo to min. odwaga, honor, troska o swoich najbliższych i umiejętnośc zapewnienia im bytu, a nie osobisty gust w sprawie dziurek do ruchania.

Also... a jakie zachowania są lesbijskie? Bo jeszcze chyba nikt żadnego nie wymienił?


II. Zabawna strona nienawiści - o hejterach.


To miał byc temat na osobny tekst, ale jakoś mi tutaj przypasowało.


Bawi mnie to, że o większości popularnych rzeczy, wokół których było i jest w dalszym ciągu mnóstwo szumu dowiaduję się zawsze z plujących żółcią ust osób, które chyba za jedyny życiowy cel uznały łażenie po sieci z maczugą i trollowanie na forach miłośników danego zjawiska. Tak to żyłbym sobie dalej w błogiej nieświadomości o co biega ze świecącymi się wampirami, Bejbe Bejbe Biebera i innymi bzdetami, które przeminęły by bez wiekszego echa gdyby ludzie przestali na nie pluć. Bo prawda jest taka, że napierdalanie na coś tylko dodatkowo nakręca popularność.

To nie jest tak, że drażni mnie sama krytyka i wyśmiewanie. Wręcz przeciwnie, uwielbiam dobre parodie. Czegokolwiek, byle by były naprawdę dobre. Za to do szewskiej pasji doprowadza mnie podbijanie własnego ego pokazując jakim to się jest niemainstreamowym bo należy się do super zajebistej mniejszości, która nie dała się omamić i gówna nie tyka.

To rodzi masę kretyńskich sytuacji np. fav.me/d1vrsq1 (OMG patrzcie! Spaliłam książkę! Ale ja jestem...jestem... jestem idiotką...)        fav.me/d21kqdm (OMG! I mam naśladowców!)

Żeby nie być monotematycznym dodam, odrywając się już od fenomenu Zmierzchu, że hejter to gatunek ekspansywny, spotykany w każdym środowisku, przy każdej sytuacji. Hejtują polityków, bo przecież każdy polityk bez wyjątku to burak i złodziej, a państwo mnie wciąż oszukuje, skurwysyny! Co z tego, że kasę na wszystko daje mi mama, a pracą rączek nie skalałem. Hejtują ludzi mediów, piosenkarzy i aktorów, toczą pianę z pysków na wieść, ze Cichopek, czy inna Mucha kupiła sobie torebkę za kilka tysięcy i do żadnego z tych zakutych łbów nie dociera, że to jest jej, Cichopka, czy Muchy kasa i to tylko jej sprawa co z ową kasą poczyni, a im gówno do tego. Pod zdjęciem dowolnej znanej osoby na bank wyłapie się, na tych wszystkich Pudelkach i innych Dobermanach przynajmniej kilkanaście komentarzy jaka to ona paskudna, gruba, a cycki to se na pewno zrobiła i mordę też. Głowę daję, że zdjęcie każdego z nas, wrzucone na podobną witrynę zostałoby prędzej, czy później podobnie zrównane z ziemią, a zakładam, że większość ludzi jednak się pasztetami nie rodzi.

Gardzą Biebierami, Gagami, Wiśniewskimi, Dodami, Wojewódzkimi mimo, że gówno o nich wiedzą i nie rozumieją, że sceniczny wizerunek nie równa się prawdziwemu. Gardzą widzami Tańca z gwiazdami, Klanu, M jak Miłość, X Factor itd. no bo oni przecież są ci lepsi, mądrzejsi. Oni to chodzą jeno do tyjatru, a jak do kina to tylko Woody Allen i arcydzieła kinematografii azerbejdżańskiej. Jasne.

Nie rozumiem takiego sztucznego, niepotrzebnego nakręcania i jednoczesnego wywyższania się. Nie rozumiem dlaczego normalna krytyka przeradza się w jakieś chore, wymierzone w kogoś krucjaty. Dla mnie, człowieka maksymalnie na wszystko obojętnego, czasem wręcz flegmatycznego plasuje się to poza granicami rozumowania. Zapamiętaj to sobie raz na zawsze, ty, który to czytasz. Jeśli nie lubisz książek Stephanie Meiyer, Rowling, Paoliniego, Coelho, whatever, jeśli nie lubisz muzyki Biebiera, Lady Gagi, Eminema, Miley Cyrus, whatever, nie lubisz tego i tamtego, dostrzegasz tego wady i umiejętnie je wytykasz, robisz to normalnie, ironicznie, z jajem,  wszystko jest wporzo, przytaknę ci i pośmiejemy się razem, bo ja też nie jestem fanem tych rzeczy, ani ludzi. Ale jeśli miotniesz przy mnie, że nie lubisz kogoś, tylko dlatego, że lubi to, czego ty nie lubisz, wiedz, że ja nie lubię ciebie.

Ja nic od nikogo nie wymagam, nie oczekuję, nikomu nie zazdroszczę. Jak czegoś nie lubię, to po prostu tego nie tykam i się tym nie przejmuję, dając żyć innym, skoro oni dają żyć mnie. I tak zachowuję przeważnie to, co tak naprawdę jako jedyne liczy się w życiu. Święty spokój.


III. Jezusicku! Toż to straszne!


Kolejna obserwacja, o której szerzej napiszę w mojej przyszłej książce, ktora nigdy nie zostanie wydana dotyczy ludzi żyjących wg.tego co od kogoś tam usłyszeli, względnie gdzieś przeczytali. Nomen omen na którymś z naszych przecudownych portali informacyjnych. Czego ja się tam nie dowiedziałem. Ponoć w ciagu ostatniego tygodnia nastały dwa końce świata. W ciągu ostatnich paru lat zanotowano na Ziemi tyle pożarow, że w zasadzie gdzieś w okolicy powinni się przechadzać Dante z Wergiliuszem. Dowiedziałem się też, że czeka mnie niechybnie przedwczesna śmierć bo zwykłem jadać pomidora razem z ogórkiem, a to ponoć bardziej niebezpieczne dla organizmu niż dojrzewający w klatce piersiowej dorodny Xenomorph. Tak samo powinno mnie mdlić na sam widok parówek, no bo przecież KAŻDY wie co tam do nich dodają i trują całą planetę A tak w ogóle to cud, że nie zabiły mnie jeszcze banany, które spożywam regularnie. No bo wiedzieliście, że mają wysoki indeks glikemiczny? Tak, też nie mam pojęcia co to jest. Takimi oto przestrogami jestem codziennie raczony. Ostatnio się dowiedziałem, że nawet cytryny nie mogę sobie dodać do herbaty, bo to spowoduje odkładanie się glinu w moim organiźmie (WTF?)

Poważnie, czy ktokolwiek z ilorazem inteligencji wyższym od tego przyssanego do ściany akwarium glonojada żyje wg. tych głupich przykazań pisanych dla zapchania wierszówki? Czy ktokolwiek wierzy, że wpierniczając same kiełki i popijając mleczkiem sojowym, przykładając ręce do telewizora gdy pan uzdrowiciel każe i może jeszcze uprawiając feng shui ma szansę pożyć te kilka lat więcej od chociażby mało aktywnego palacza? Nie jestem przekonany, albowiem nie znamy dnia ani godziny, że tak sobie wyjątkowo patosem zarzucę.

To samo się tyczy panikarzy i czarnowidzących z pod znaku końców świata, niechybnych klęsk i nadchodzących wojen. Ceny pójdą w górę, lodowce topnieją, pandy nie chcą się ruchać. A tak w ogóle to to wszystko jest jeden wielki spisek NASA, Iluminatów, Żydów, Masonów i Misia Kolargola. Gdy czytam takie wiadomości, słucham takich ludzi, nabieram przekonania, że gatunek ludzki powinien zmienić nazwę na Homo Territus - Człowiek Zastraszany.  

A ja i tak będę sobie żył jak mi pasuje, uprawiając mój sprawdzony wszystkowdupizm. Z zaciekawieniem oczekując kolejnego końca świata (może któryś w końcu będzie spektakularny, na tyle że da się go zauważyć?) i pijąc herbatę. Z cytryną, bo tylko taka jest naprawdę smaczna.


IV. Podniecanie się związkiem.


Generalnie jestem pozytywnie nastawiony do ludzi. Z tąd potrafię cieszyć się cudzym szczęściem, czy jest to szczęście dziecka, które dostało czekoladę, czy starego małżeństwa, ktore przeżyło ze sobą 50 lat. Tak samo potrafię się cieszyć, gdy dwójka ludzi się odnajduje. Ale wszystko ma swoje limity.

Nie chodzi o samo cieszenie się związkiem, okazywanie swej radości. Raczej o pewien rodzaj wyższości względem osób samotnych.

To sytuacje w rodzaju tych gdy słyszymy docinki "czemu nie masz jeszcze dziewczyny/żony/kochanki", "chce ci się iść samemu na imprezę?" Samotny dla wielu znaczy gorszy.

Pal licho gdy kumpel/kumpela zaczyna sikać z radości bo ktoś zwrócił na niego uwagę. Pal licho gdy trajkocze nam nad uchem jakie to jego kochanie jest wspaniałe. To zrozumiałem, motylki w brzuszku te sprawy. Niefajnie zaczyna się robić gdy wyraźnie już odnotowujemy w czyimś głosie drwinę, gdy w czasie przyjacielskiego przekomarzania się nagle ktoś rzuca "ale za to ja jako jedyny w towarzystwie mam dziewczynę haha i cooo?"

Gówno.

Bo czym tak właściwie się cieszysz baranie? Jarasz się związkiem, czy nim szpanujesz? w czym niby jesteś lepszy od samotnego?

Głupie w tym wszystkim jest to, że samotni przyjmują w tym wypadku najczęściej postawę defensywną. Ktoś machnie ręką, usmiechnie się krzywo, rzuci niby ze śmiechem "a daaaj spokój", a w głębi duszy jest albo wściekły/a, albo co jest jeszcze bardziej irracjonalne, wstydzi się samego siebie. Kończy wieczór przesiadując kilka godzin na serwisie randkowym w przekonaniu, że musi jak najszybciej znaleźć miłość swego życia.

No właśnie, musi? Czy to takie trudne powiedzieć, że czyjś związek nam nie imponuje? Może ktoś tego zwyczajnie nie potrzebuje, zwyczajnie ceni sobie pełną swobodę, niezależność? Są tacy ludzie. Ale nie każdy powie o tym głośno, nie chcąc robić sobie tzw. siary u znajomych, czy też martwić rodziców, którzy przecież marzą o wnukach.

Nie piszę tego z perspektywy osoby samotnej, więcej, odkąd poszedłem na studia nie narzekam na brak popularności, ku mojemu zaskoczeniu bo zawsze z wrodzonej skromności uważałem się za przeciętniaka.
Ale nawet pomimo tego nigdy nie zamierzałem i nie zamierzam czynić ze związku karty atutowej. Bo każdy nowy, udany związek to po prostu kolejne, radosne życiowe doświadczenie, nie tryumfalna mina "bo dziś zarucham a wy nie!"


V. Wyśmiewanie cudzych zainteresowań.


Na sam koniec rzecz najbardziej absurdalna, coś, czego nie da się absolutnie niczym wyjaśnić.

Ile razu drogi czytelniku przyjąłeś na siebie ironiczne spojrzenie za to, że powiedziałeś co lubisz robić w ramach hobby, co lubisz czytać, w co grać, jakie filmy lubisz, w jakich pozycjach zwykłeś chędożyć swą lubą, czy co umieszczasz tu na DA?

Zapadł mi jakoś szczególnie w pamięć przypadek gościa, członka forum Transformery.pl, uprawiającego video recenzje nabywanych przez siebie figurek. Ktoś wrzucił jego profil na sadistic.pl. Chłopak został zjechany od przyjebów, kurwinoksów i innych przyjemnych epitetów. Ot internetowy motłoch dorwał nową ofiarę, nothing new. Ale zapadło mi w pamięć bo to koronny przykład tego jak plebs traktuje kogoś kto śmie w tej wielkiej orkiestrze zagrać trochę inaczej.

No bo jak się chce uchodzić za normalnego, żeby śmichów chichów nie było no to przecież trzeba umieć pogadać o normalnych sprawach, nie? Nie jakichś głupotach!

Co to są te normalne sprawy? No jak się jest facetem to przecież wiadomo, piłka, siłka, chlanie, dupy i "a ostatnio to tak jednemu przyjebałem haha!". Jak ktoś chce uchodzić za inteligienta no to polityka oczywiście, oraz to co się studiuje, ale podniesione do potęgi entej. Kobiece tematy to faceci, kosmetyki, imprezki, hihi...

Jak to komuś sprawia przyjemność, to spoko, nie moja brocha. Ale trzeba mieć naprawdę pustą pałkę, żeby pluć się na kogoś za to co ten ktoś lubi robić.

No bo patrząc tak na to chłodnym, analitycznym okiem to w czym takie kolekcjonowanie chociażby wspomnianych transformerów jest głupsze od powszechne akceptowanego zbierania znaczków, czy monet? Żadna mania kolekcjonerska nie jest racjonalna ani pragmatyczna, służy tylko naszej osobistej satysfakcji i gówno wszystkim do tego, czy osiągamy ją dzierżąc w dłoniach klaser, czy Megatrona.

Co takiego niższego jest w oglądaniu kreskówek zamiast filmów fabularnych, czytaniu komiksów miast mądrych książek, przesiadywaniu w ciepłym domu z kubkiem kakako w dłoni, w zastępstwie baunsowania w rytm techniawki na deskach remizy, czy kibicowaniu? Posiadaniu niewielkiej grupy zaufanych przyjaciół, a nie tysiąca znajomych na Twarzoksiążce? Niech ktoś mi to wyjaśni bo ja to chyba jednak głupi jestem
i czasem potrzebuję posłuchać kogoś mądrzejszego od siebie.

Żadna pasja nie jest czymś złym, ani dziwnym, o ile tylko robiąc coś nie krzywdzi się tym samym drugiego człowieka. Jakiekolwiek próby hierarchizownia hobby to jak porównywanie co jest lepsze, komputer, czy lodówka? I dopóki rozwijanie swojego hobby nie staje się zbyt nachalne, inwazyjne, jeśli wiemy kogo warto w sprawę angażować, a komu lepiej dać spokój, dopóty nie powinniśmy się niczego wstydzić, ani dać sobie wmówić, że powinniśmy rzucić wszystko w cholerę gdy ktoś tylko stanie nad nami zacietrzewiony z batem.
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
Featured

Lol Patreon by michal-sobota, journal

Comissioooons! by michal-sobota, journal

messinmyhead by michal-sobota, journal

Kraina Zgryzliwego Tetryka 8 by michal-sobota, journal

Kraina Zgryzliwego Tetryka 7 by michal-sobota, journal